sobota, 2 czerwca 2018

Od Liama Watsona

Dzisiejszego ranka, jak zresztą prawie w każdy zwykły dzień, obudziły mnie pierwsze promienie Słońca wpadające do mojego, położonego po stronie północnej, pokoju. Co prawda do budzika została mi prawie godzina, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, że i tak nie uda mi się ponownie zasnąć, więc przeciągnąłem się lekko i, ku oburzeniu leżącej koło moich nóg kotki, powstałem do pozycji całkowicie wyprostowanej. Następnie, w trosce o dobro pozostałych domowników, wyłączyłem owe urządzenie i, zaścieliwszy uprzednio łóżko, poprzedzany przez zwierzaka, zszedłem na palach do kuchni, gdzie wsypałem mu karmę do miski, po czym, postanowiwszy wykorzystać to, że chwilowo jestem szczęśliwym właścicielem pustej łazienki (co w domu, w którym funkcjonuje oprócz Ciebie jeszcze szóstka innych osób jest rzeczywiście godne podkreślenia), udałem się pod prysznic. Nim zdążyłem jednak choćby pomyśleć o ogoleniu się, usłyszałem pukanie do drzwi i lekko zniecierpliwiony głos Sheere:
- Możesz się trochę pośpieszyć?
Zamiast odpowiedzieć, odstawiłem wszystko na dawne miejsce i udałem się z powrotem do pomieszczenia kuchennego w celu przygotowania śniadania dla siebie i rodzeństwa.
Po zakończeniu tego precedensu, skierowałem się do części mieszkalnej przeznaczonej dla mego jedynego brata, który wciąż nie był w stanie wymyślić takiego sposobu witania nowego poranka, który nie uwzględniałby mojej osoby. Zresztą mogłem być prawie pewny, że z Krainy Morfeusza nie sprowadziłby go nawet wybuch bomby tuż koło naszego domu, toteż musiałem pogodzić się ze stwierdzeniem, że to ja po śmierci rodziców stałem się dla niego męskim odpowiednikiem greckiej bogini Eos. I tym razem ściągnąłem z niego koc jednocześnie gilgocząc go po brzuchu, co jak zwykle wywołało z jego strony radosną salwę śmiechu.
- Najwyższa pora wstawać! - oświadczyłem, będąc pewny, że zdążył się rozbudzić. - Nie możemy przecież pozwolić by nasze szanowne damy czekały na nas z posiłkiem.
- Czy to rzeczywiście konieczne...? - spytał, próbując przewrócić się na drugi bok, przed czym powstrzymałem go nieznacznym chwytem za ramię.
- Oczywiście, w dodatku dzisiaj zaczynam wcześnie zajęcia, więc muszę Cię jak najszybciej zaprowadzić do szkoły.
- Ale przecież... - znowu próbował ze mną pertraktować.
- Daj spokój Aurelio, wiesz równie dobrze jak ja, że tak dyskusja nie ma żadnego sensu.
- Niestety... - westchnął ciężko i powoli zwlókł się z posłania.

***

Kiedy po około pół godzinie wszyscy byliśmy jakimś cudem gotowi do wyjścia, złapałem torbę z potrzebnymi mi na najbliższe godziny materiałami, klucze i komórkę, po czym wraz z sześciolatkiem skierowałem się w kierunku centrum.

***

Kolejne siedem godzin spędziłem próbując przekazać choć część swojej wiedzy z zakresu historii i filozofii różnych epok i kierunków niewiele ode mnie młodszym studentom. Oczywiście doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że część z nich uważa choć jeden z wykładanych przeze mnie przedmiotów za zupełną stratę czasu i w ich trakcie robi coś zupełnie innego lub oddaje się własnym myślom, lecz dopóki udawało im się mimo wszystko zaliczać wymagany materiał, a także nie zasypiać, ignorowałem to, pamiętając, że jeszcze niedawno sam nie byłem o wiele lepszy od nich, a i tak dobrnąłem tu, gdzie jestem aktualnie. 
W końcu jednak ta część poranka i popołudnia bezpowrotnie minęła, a ja zamierzałem udać się z powrotem do domu, aby trochę odpocząć przed kolejną pracą.

***

Niestety, gdy tylko dotarłem w jego okolice, mój wzrok przykuła karetka i dwie sylwetki przy niej stojące, z których jedną na pewno była Cynthia, a drugą ratownik medyczny lub ktoś w tym rodzaju. Natychmiast domyśliłem się, że komuś z mojej rodziny musiało przytrafić się coś złego pod moją nieobecność, więc resztę drogi pokonałem biegiem, a pierwszym co wyrzuciłem z siebie, gdy się zatrzymałem były słowa skierowane do dziewczyny:
- Co tym razem zmajstrowaliście?!
- Nic, ale... - tu zawahała się chwilę jakby nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. - ... Aurelio dostał jakichś dziwnych drgawek, podczas których...
Dalsze jej słowa zbyłem machnięciem ręki widząc, że jest zbyt zdenerwowana, by móc normalnie myśleć.
- W takim razie już chyba wiem, co się stało... Idź do środka i nie wychodź stamtąd do przyjścia Kleopatry albo Sheere. Ja rozmówię się z tym panem. 
Ma siostra z wyraźną ulgą oddaliła się, a ja, próbując za wszelką cenę zachować jasność umysłu, zwróciłem się do sanitariusza:
- Sądzę, że to mógł być pierwszy atak epilepsji, bo ta występowała już o naszego ojca.

<Anthony ?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz