czwartek, 24 maja 2018

Od Hansini Khan

Dzisiejszy dzień od samego początku nie zapowiadał się jakoś szczególnie interesująco, bowiem jedynym moim obowiązkiem związanym z pracą zawodową miał być zwykły, ośmiogodzinny dyżur w klinice, polegający jak zwykle głównie na zaszczepieniu kilku zwierząt, sprzedaniu tabletek na odrobaczanie, czy wyrobieniu paszportu i zaczipowaniu. Aby go chociaż trochę urozmaicić przed wyjściem z domu, przywołałam do siebie Terencjusza, a kiedy ten znalazł się koło mnie i z radosnym miauczeniem zaczął ocierać się o moje nogi, chwyciłam stojący na progu transporter i, schwyciwszy malca za kark, wpakował go do środka. Ten natychmiast podszedł do oddzielających go od świata zewnętrznego krat, zza których rzucił mi wyraźnie oburzone spojrzenie złotych oczu, co jak prawie zawsze sprawiło, że musiałam się roześmiać.
- Oj, daj spokój! Przecież to tylko niecałe dwadzieścia minut jazdy i znów będziesz wolny. - rzuciłam, naciskając klamkę i, pomagając sobie jedną nogą, wyszłam na zewnątrz.
Nim jednak zdążyłam dotrzeć do garażu, drogę zastąpiła mi rudo-biała suczka huskyego syberyjskiego merdająca w szalonym tempie ogonem, myśląca zapewne, że i tym razem spędzi ze mną całą dobę.
- Przykro mi Raufo, ale tym razem musisz zostać z innymi. - niechętnie ostudziłam jej entuzjazm.
Usłyszawszy to, obróciła się napięcie i pognała gdzieś na tyły domostwa urażona niczym księżniczka. Ja natomiast ruszyłam dalej, aby niedługo później, wstawiwszy klatkę z bengalem do bagażnika samochodu, usadowić się samej na miejscu kierowcy i odpalić silnik.

***

Dokładnie w wyznaczonym czasie znalazłam się po drzwiami przychodni weterynaryjnej, przed którą, mimo dość wczesnej pory, zdążyła już ustawić się spora kolejka. Swoją drogą ciekawe gdzie podziała się reszta personelu, mająca przygotować wszystko do otwarcia jeszcze przed moim przybyciem. - rozmyślałam, otwierając je. Zdecydowałam się jednak chwilowo nie roztrząsać za bardzo tej kwestii tym bardziej, że zza pleców dobiegło mnie głośne ujadanie jakiegoś dużego psa spowodowane zapewne dochodzącym do jego nozdrzy zapachem towarzyszącego mi kociaka. Nie zastanawiając się długo, obróciłam się w stronę jego właściciela, którym okazał się wysoki blondyn, próbujący za wszelką cenę uciszyć czekoladowego dobermana i powiedziałam z wystudiowanym uśmiechem:
- Zaraz zajmę się pana pupilem, tylko odstawię własnego w bardziej odosobnione miejsce.

<Anthony Moren?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz