sobota, 19 maja 2018

Od Silvany Bragançy - c.d. Matthewa Chaveza


Dzisiejszego ranka z przyjemnego snu, jak zresztą w niemal każdy weekend, wyrwało mnie głośne stukanie pazurów o podłogę mego pokoju, obwieszczające, że Sealiah zdążyła już opuścić swoją nocną pozycję u mego boku i teraz najprawdopodobniej chciałaby zostać nakarmiona, a następnie wyprowadzona na spacer. Tym razem jednak postanowiłam nie dać tak łatwo za wygraną, więc tylko przewróciłam się leniwie na drugi bok i zamknęłam ponownie oczy. Niestety chwilę później poczułam dotyk jej zimnego nosa na plecach, co było na tyle mało przyjemne, żeby sprawić, iż niemal od razu poderwałam się na równe nogi.
- Na prawdę nie mogłaś trochę poczekać? - zwróciłam się do suczki, która, gdy tylko stwierdziła, że udało jej się osiągnąć choć część swego celu, zaczęła radośnie merdać ogonem i zataczać kółka po całym  pomieszczeniu. Przykucnęłam przy niej i, aby ostudzić jej emocje, podrapałam ją za uchem. - Dobrze, a teraz zajmiemy się Twoją karmą.
To mówiąc, otworzyłam drzwi i powoli zeszłam na dół, poprzedzana oczywiście przez czworonoga.
Gdy dotarłam do kuchni, okazało się, ze czeka już tam na mnie przygotowane pożywne śniadanie i kartka z informacją, iż pozostali domownicy wybrali się na zakupy odzieżowe w centrum i, jeśli chcę, mogę potem do nich dołączyć. Po zapoznaniu się z jej treścią, wyrzuciłam ją do śmieci i podeszłam do jednej z zawieszonych na ścianie szafek, z której wydobyłam psią karmę, po czym wsypałam jej odpowiednią ilość do stojącej na podłodze zielonej miski. Następnie stojącą obok niej, fioletową napełniłam wodą z kranu i przystąpiłam do konsumowania własnego posiłku.

***

Gdy po następnej godzinie byłam wreszcie gotowa, przywołałam do siebie Seę i wraz z nią wyszłam poza rodzinny teren, kierując się na oddaloną o wiele kilometrów plażę, gdzie zamierzałam ją spuścić ze smyczy, aby choć trochę sobie pobiegała. Niestety niedługo po tym, gdy to zrobiłam, rzuciła się sprintem przed siebie gnana zapewne jakimś silnym zapachem pochodzącym od innego zwierzęcia, a ja musiałam podążyć jej śladem, ponieważ w cale nie reagowała na moje wołania. Zatrzymała się dopiero w pobliżu jakiegoś leżącego na plecach chłopaka, czym prawdę powiedziawszy nieco mnie zaskoczyła.
Kiedy do niej dotarłam, okazało się jednak, że w cale nie było to spowodowane samą jego obecnością, co było powodem mego zdziwienia, ale faktem, ze dreptał po nim szczur. W obawie o dobro gryzonia, czym prędzej złapałam swą pupilkę za obrożę i już miałam przystąpić do jej strofowania, gdy nieznajomy odezwał się, mrużąc oczy, najwidoczniej porażone za mocno promieniami Słońca:
- Witaj.
- Dzień dobry, mam nadzieję, że Twojemu zwierzątku nic się nie stało, po prostu nie udało mi się jej wcześniej złapać. - odparłam przepraszająco.
- Szczerze powiedziawszy to do tej pory nawet nie wiedziałem, że ktokolwiek oprócz nas się tu znajduje. - odrzekł z lekkim śmiechem, a ja poczułam, ze kamień spada mi z serca.
- Miło mi to słyszeć. - westchnęłam z ulgą.
Nim zdążył cokolwiek na to odpowiedzieć, pies przekręcił głowę i wyrwał się z moje uścisku, zmierzając tym razem prosto do wody, w której po chwili się zagłębił. Nie mając nic lepszego do roboty, usiadłam obok młodzieńca i rzuciłam, próbując zachęcić go do rozmowy:
- Na imię mi Silvana.

<Matthew?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz