poniedziałek, 25 czerwca 2018

wtorek, 19 czerwca 2018

Od Hansini Khan - c.d. Cassie Vares


Nareszcie po całym dniu ciężkiej pracy najpierw w klinice, a później w położonym na obrzeżach Rio de Janeiro schronisku dla zwierząt miałam trochę czasu dla siebie. Co prawda musiałam jeszcze wrócić do domu kierując autem przez jego ciemne ulice rozświetlane w tej okolicy jedynie przez nieliczne stare latarnie rzucające na chodniki nikłe strumienie sztucznego światła, ale przynajmniej nie byłam zmuszona już zaprzątać sobie głowy kolejnymi obowiązkami związanymi z moją pracą. A przynajmniej w tej chwili tak mi się wydawało...
Sytuacja jednak diametralnie się zmieniła, gdy tylko umieściłam Porsche w garażu i chwyciłam z tylnego siedzenia torebkę, wyrzucając przy okazji z jej czeluści komórkę. Kiedy bowiem wreszcie wymacałam ją na podłodze i zbliżyłam do oczu, spostrzegłam, że na jej ekranie widnieje charakterystyczny znak oznaczający, że mam jakąś nieodebraną wiadomość. Niechętnie przesunęłam palcem po ekranie w celu uruchomienia urządzenia i ją przycisnęłam. Sekundę później mogłam już odczytać takie oto słowa:
Witaj Han,
Przepraszam, że tak późno, ale czy byłabyś w stanie spotkać się ze mną o 23:00 w barze Sob a serpente de prata ? Koniecznie zabierz też ze sobą Raufę, bo musimy stamtąd natychmiast jechać do
Araras. Szczegóły wyjawię Ci już na miejscu.
- Normalnie cudownie. - westchnęłam ciężko, chowając telefon z powrotem i opuszczając auto oraz pomieszczenie. 
Niemal od razu natknęłam się na Maulika przycinającego żywopłot. 
- Widzę, że moja ukochana siostrzyczka zdecydowała się wreszcie powrócić na łono rodziny. - powiedział na powitanie.
- Oj, daj spokój. Miałam ciężki dzień, a dodatkowo zapowiada mi się kolejna nieprzespana noc. - odrzekłam chłodno w odpowiedzi.
- Kolejne poszukiwania? - domyślił się, przerywając na chwilę swoje zajęcie.
- Na to wygląda. - potwierdziłam, po czym powoli powlokłam się w stronę budy suczki.
Ta, gdy tylko mnie zauważyła, zaczęła jak zwykle głośno szczekać z radości i merdać ogonem.
- Dobrze, już dobrze. - zaśmiałam się, czochrając jej sierść. - Lepiej oszczędzaj energię, bo niedługo ruszamy na misję ratunkową. 
Moja podopieczna od razu zamarła i od tej pory tylko lekko dyszała do momentu aż nie znalazła się w transporterze umieszczonym w bagażniku mego terenowego  Mitsubishi.

***

Na miejscu znalazłyśmy się, z racji małego ruchu, w niecałe czterdzieści minut, więc zdecydowałam się ją trochę oprowadzić po okolicy, aby przed kolejną długą drogą trochę się poruszała. Ja zaś skorzystałam jeszcze z okazji i wysłałam zwrotnego SMS-a do Caetano. 

***

Po pół godzinie zdecydowałam się wejść z nią do środka, ale niestety wszystkie stoliki okazały się w mniejszym lub większym stopniu zajęte. Musiałam, więc przejść z nią przez całą salę, co wyraźnie nie wszystkim się spodobało. (Trzeba tu dodać, że jeszcze nie założyłam jej służbowej kamizelki, a swoją ukrywałam w schowku terenówki.) W końcu dotarłam do ogródka i wypatrzyłam ten, przy którym siedziała tylko jedna dziewczyna paląca papierosa. Nie mając innego wyjścia, ruszyłam w  jej stronę, a gdy znalazłam się dostatecznie blisko, zaindagowałam, jednocześnie próbując udaremnić Raufie jej obwąchanie:
- Wolne?
Nieznajoma w odpowiedzi podniosła na mnie spojrzenie ciemnobrązowych oczu i odparła, gasząc niedopałek:
- Tak, proszę.
Odsunęłam krzesło naprzeciwko niej i zwróciłam się do husky'ego:
- Dobrze, a teraz usiądź grzecznie.
Ten szybko wykonał moje polecenie, a ja przeniosłam swą uwagę na kobietę:
- Mam nadzieję, że nie będzie Pani przeszkadzać jej obecność.

<Cas? Przepraszam, że nie rozwinęłam za bardzo akcji, ale nie miałam za bardzo pomysłu.> 

  


Od Vidara Maleva - c.d. Hendrika Sørensena


- Nie licząc tego, że dałem kolejny argument Tamarze, by uznała mnie za jeszcze bardziej zdesperowanego niż do tej pory i faktu, że Lopes znów się na mnie wściekł za opóźniony raport wszystko jest w jak najlepszym porządku. - odparłem sarkastycznie, wywracając oczami. 
- Nie dramatyzuj, w końcu nawet starcie z tą dziewczyną nie może być aż takie złe, a do naszego szefa miałeś już czas się przyzwyczaić. - stwierdziła starając się za wszelką cenę zachować powagę, co prawdopodobnie by się jej udało, gdyby nie fakt, że mój wyszkolony umysł policjanta potrafił doskonale wyłapywać takie szczegóły jak nieznaczne podniesienie kącików ust, czy zmarszczki wesołości w okolicy oczu. 
- Cóż.. coś w tym jest. - westchnąłem ciężko, mając wielką nadzieję, że nie domyśliła się, że coś przed nią ukryłem, a nawet jeśli to, że nie będzie o to dopytywać.
Nim Samantha zdążyła jakkolwiek zareagować na moje ostatnie słowa, pielęgniarz ściągnął na siebie naszą uwagę chrząkając nieznacznie.
- O co chodzi? - zaindagowałem.
- Skoro wszystko nareszcie jest na dobrej drodze, to może mógłbym już odejść?
- Za moment, najpierw chciałbym Panu coś zwrócić. - tu wyciągnąłem z kieszeni munduru jego nieszczęsną wizytówkę salonu fotograficznego i mu ją podałem.
- Nie będzie już Panu potrzebna, jak się domyślam? - upewnił się, zaciskając na niej palce na tyle mocno, że przez chwilę mogłem widzieć jego kości prześwitujące przez skórę.
- Owszem, nie będzie. - potwierdziłem, puszczając do niego oko. - Ale Pan przy okazji zyskał paru dodatkowych klientów.  
- Czy to już wszystko?
- Jeszcze jedno. Chciałbym bowiem zostać od razu poinformowany, gdy poszkodowana kobieta wreszcie się ocknie, więc proszę wtedy natychmiast skontaktować się ze mną pod tym numerem. - tym razem to ja wręczyłem mu swoją kartkę z szeregiem wydrukowanych liczb. 
- Jasne, ma się rozumieć. - oświadczył, chowając ją w fałdach fartucha. 
- W takim razie do zobaczenia w najbliższym czasie. 
To powiedziawszy wraz z moją koleżanką po fachu udałem się z powrotem do wyjścia.

***

Gdy tylko znaleźliśmy się sami w radiowozie, poczułem na sobie jej wzrok.
- To dokąd teraz jedziemy?
- Najpierw na komendę po psy, a potem znowu na miejsce zdarzenia. 
- Sądzisz, że uda im się cokolwiek tam znaleźć? - zaindagowała, podczas gdy ja uruchamiałem silnik.
- Nie jestem tego pewien, ale obecnie to nasza jedyna szansa, chyba że ten mężczyzna, którego przesłuchiwałaś wyznał Ci coś ciekawego.
- Właściwie to głównie majaczył, ale udało mi się stwierdzić, że napastników było z pewnością kilku i wszyscy mieli zasłonięte twarze oraz jakieś dziwne tatuaże na ramionach.
- Myślisz, że w to mogła być zamieszana jakaś sekta lub inne zgrupowanie?
- Bardzo możliwe, ale dowiemy się tego na pewno dopiero po zapoznaniu się z wersją zdarzeń jego towarzyszki.

<Hendrik?>

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Od Hendrika Sørensena - C.D. Vidara Maleva


Trzask zamykanych drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Świetnie, znów zostałem zostawiony z policjantem sam na sam. Historia lubi się powtarzać.
- A więc? - kobieta wyprostowuje się i zamyka notatnik leżący na jej kolanach. Jej wzrok przenika mnie i czuję, jak z każdą sekundą, kiedy nic nie mówię, ona przeczesuje mój umysł wyłapując wszystkie tajemnice, które chowam. Czuję, jak moje usta wyginają się w uśmiech, którego nie potrafię powstrzymać.
Nieee, ta sytuacja w ogóle nie jest stresująca.
- Nic, literówka, czy coś - wzruszam ramionami, opierając dłoń na szyi. Mimo tego, że na nią nie patrzę, czuję, jak jej wzrok robi się jeszcze bardziej intensywny, jakby doskonale wiedziała, że wszystko zmyślam. Wzdycham ciężko, łapiąc zza siebie stołek i siadam na przeciwko Samanthy. Samantha, tak miała na imię, prawda?
- Zaszło małe nieporozumienie - próbuję skupić na czymś wzrok, ale jedyne, co widzę, to Samantha, poszkodowani leżący z tyłu sali i wiecznie krzątająca się Beatriz. - Ja - pokazuje na siebie, mając wrażenie, że przez całą sytuację, tracę przejrzystość języka, którym mówię. Może już dawno przeskoczyłem na inny, tylko nikt nie chce zwrócić mi uwagi? Powtarzam to samo słowo kilka razy, upewniając się, że wciąż mówię po portugalsku. Świetnie, teraz Samantha naprawdę musi myśleć, że urwałem się z psychiatryka.
- Jestem pielęgniarzem, nie lekarzem. Kolega wciągnął mnie w tą całą sytuację. Myślał, że robi dobrze, ale no cóż, nie o to żadnemu z nas chodziło.
Usta kobiety formują małe "o", ale nie wydaje się bardzo zdziwiona albo załamana całą sytuacją. To dobrze.
- Czyli Vidar pojechał na komisariat, aby poprawić błędy w kartotece? - znów otwiera notatnik i pisze coś gorączkowo w rogu jednej z zapisanych kartek. Po chwili zatrzaskuje zeszyt tak mocno, że sam podskakuję na stołku.
- Znaleźliśmy odpowiedniego doktora, wszystko jest pod kontrolą, spokojnie - chcę się uśmiechnąć, ale wtedy zdaję sobie sprawę z tego, że przez ten cały czas jestem uśmiechnięty.- Może Pani tutaj poczekać, ja będę w pobliżu, gdyby Pani czegoś potrzebowała.
Wstaję ze stołka, próbując zmarszczyć brwi i wyglądać poważnie. Jeżeli Vidar chciał, żebym mówił do niego per Pan, to i do niej pewnie muszę się tak zwracać. Ona przytakuje z półuśmiechem na twarzy i wraca do zapisywania czegoś w notesie.
W sekundzie, w której odstawiam stołek na bok, obok mnie pojawia się Beatriz ze swoimi wielkimi oczami i skrzywioną miną.
- Usiądź przy komputerach, ja nie potrafię- nie zdąża dokończyć, kiedy poszkodowany mężczyzna zaczyna mruczeć coś pod nosem i brunetka już stoi przy jego łóżku, poprawiając kroplówkę i rzucając mi wdzięczne spojrzenie. Wskazuje Samathcie, która jakimś cudem właśnie zwróciła na mnie wzrok miejsce, w którym będę prawdopodobnie do końca zmiany. Ona znów przytakuje i po raz kolejny wraca do swoich obszernych notatek.
Nie mam czasu nawet się usadowić na rozklekotanym fotelu, kiedy mój telefon schowany w jednej z kieszeni fartucha zaczyna wibrować.
Świetnie.
Odbieram połączenie, nie mając siły patrzeć, kto dobija się do mnie w takiej sytuacji.
- Co tam się działo? - zdeformowany przez połączenie głos Silvio buczy w moich uszach i mam ochotę cisnąć komórkę o ścianę.
- Ciesz się, że mnie nie wywalili, bo dostałoby ci się - siadam głębiej na krześle, które stęka pod moim ciężarem.
- No co ty!
- Wisisz mi coś, naprawdę. - wzdycham, zerkając na monitory. Wszystko wydaje się być w porządku, więc zakładam nogi na biurko, próbując chociaż odrobinę się zrelaksować - Tylko nie kawę, proszę, nie kawę.
- Uch - słyszę szuranie i dźwięk upadającego metalu, potem stłumione przekleństwo. To nie może być głos Silvio, więc nie jest sam. Jeszcze lepiej. - Ktoś jest w złym humorze.
Nie mam siły dłużej rozmawiać z ratownikiem, więc rozłączam się bez kolejnego słowa. Próbuję znaleźć jakiś błąd na wykresach migających na komputerach, ale nie mogę nic znaleźć. To będzie bardzo ciekawa zmiana.

Nic nie dzieje się przez większość czasu, próbuję wstać z miejsca i pomóc Beatriz w ogarnianiu poszkodowanych, ale ona tylko spycha mnie na bok i z krzywym uśmiechem sama zajmuje się rannymi. Po długim czasie nie robienia niczego, co pomogłoby światu, albo chociażby zabiło nudę, która panuje w sali, mam wrażenie, że umrę z tej całej apatii. Całą tą monotonię przerywa po raz kolejny, ile razy historia może się powtarzać, Vidar wchodzący spokojnym krokiem do sali. Ma na sobie nowy mundur i kamienną twarz. Mimowolnie wzdycham z ulgą, wstając z krzesła. Samantha wstaje w praktycznie tej samej sekundzie, jednak nie rusza w stronę mężczyzny, tylko stoi z podniesionymi brwiami i palcami zaciśniętymi kurczowo na notesie w jej dłoniach. Wszyscy tkwimy nieruchomo w miejscu, bojąc się wziąć głośniejszy oddech. Atmosfera ciąży jak głęboka mgła i mam wrażenie, że jak zrobię jakikolwiek ruch, wszystko zepsuje i okaże się, że nic nie udało się poprawić w raporcie i wyląduję na bruku. Po chwili w gęstej ciszy wybrzmiewa głos Samanthy, który o dziwo nie brzmi tak dramatycznie, jak wyobrażam sobie tą całą sytuację.
- I jak?

Vidar?

niedziela, 17 czerwca 2018

Od Vidara Maleva - c.d. Hendrika Sørensena


Tym razem nie udaje już mi się już zachować kamiennej twarzy pokerzysty ani zapanować nad bezwarunkowym odruchem przytrzymania ręki roztrzepanego mężczyzny, przez którego mam już wystarczająco dużo kłopotów obecnie, a w najbliższej perspektywie jeszcze przymusową randkę z Tamarą, młodą policjantką o dość specyficznym charakterze zajmującą się póki co jedynie najdrobniejszymi śledztwami i przynoszeniem raportów naszemu wspólnemu szefowi, która już niemal od samego początku ubzdurała sobie z nieznanych mi przyczyn, że skoro jestem po rozwodzie to z pewnością potrzebuję wsparcia i miłości jakiejś nowej kobiety.
- Naprawdę nie trzeba, i tak muszę jak najszybciej jechać z powrotem do komendy, aby poprawić ten nieszczęsny raport, więc mogę spokojnie się przebrać w nowy mundur. - rzucam uspokajająco nim zdąży domyślić się, że powoli zaczynam mieć go serdecznie dość.
- A nie powinien Pan najpierw poinformować o tym swojej koleżanki? - pyta trzeźwo cofając się nieznacznie.
- Owszem, ma Pan rację. Mam tylko nadzieję, że w tym celu nie będę musiał znów krążyć po tych samych korytarzach, co poprzednio, bo, prawdę powiedziawszy, nie mam na to zbytnio czasu.
- Oczywiście, że nie. Wystarczy, że pojedziemy windą. 
To powiedziawszy skręca szybko w lewą odnogę holu, aby już po paru krokach stanąć pod trójką srebrnych, rozsuwanych, metalowych drzwi. Kiedy jedne z nich się rozsuwają, przepuszczamy jakąś pielęgniarkę pchającą przed sobą wózek z usadowioną na nim starszą panią, po czym sami wchodzimy do środka. Po kilku minutach nieprzyjemnej ciszy zatrzymujemy się na pierwszym piętrze i oboje kierujemy się do sali początkowej. Ku mojemu zdziwieniu spostrzegam, że Samantha mimo, że przestała już prowadzić wywiad z poszkodowanym, wciąż zajęta jest wpisywaniem czegoś do rozłożonego na kolanach notatnika. Zajęcie to pochłania ją do tego stopnia, że dopiero po dłuższej chwili orientuje się, że stoję tuż koło niej.
- O, Dar, widzę, że wreszcie wróciłeś. Mogę spytać gdzie się podziewałeś przez cały ten czas?
- Powiedzmy, że korygowałem pewne fakty dotyczące naszego zaskakującego przymusowego współpracownika. - tu rzucam znaczące spojrzenie na wyraźnie zmieszanego sanitariusza. 
- Co masz na myśli? - mówi kobieta ze zmarszczonymi brwiami.
- Sadzę, że lepiej będzie, jeśli on sam Ci to wyjaśni. Ja tym czasem pojadę załatwić pewne sprawy do komisariatu, a potem znów się tu pojawię. 
Nie czekając na reakcję żadnego z nich odchodzę w kierunku wyjścia zadowolony, ze choć na jakiś czas uwolnię się od serii nieprzyjemnych wypadków jakich doświadczam, gdy tylko jestem w obrębie działań Sørensena.
 
<Hendrik?> 

środa, 13 czerwca 2018

Od Hendrika Sørensena - C.D. Vidara Maleva

POPRZEDNIE OPOWIADANIE

Mimo tego, że jeszcze tak naprawdę nic nie było wiadome w mojej sprawie i przyszłość mojej pracy wisiała praktycznie na włosku, odetchnąłem z ulgą, gdy Vidar odszedł na bok, żeby wykonać telefon na posterunek.
Opieram się o zimną ścianę korytarza i zsuwam się, lądując na ziemi.
Mija mnie jedna z pielęgniarek, z którą kiedyś dzieliłem dyżur. Nagle zatrzymuje się i cofa w głąb korytarza, stając przede mną ze zmarszczonymi brwiami.
- Co ty robisz na kardio?
Wzruszam ramionami. Ona (z tego co pamiętam ma na imię Sara albo coś takiego) siada na podłodze obok mnie i zakłada wypadające z wysokiego koka pojedyncze kosmyki ciemnych włosów za uszy. Spoglądam ukradkiem na plakietkę przypiętą nad kieszonką fartucha. Cholera, jednak nazywa się Camilla.
- Jak ci się pracuje tutaj? - rzucam po chwili, wwiercając wzrok gdzieś przed siebie, na jedne z półprzymkniętych drzwi. Ona śmieje się cicho.
- Paradoksalnie - wzdycha lekko, podnosząc się - potrzeba tu więcej kawy niż na SORze. Tak przy okazji, to właśnie idę po jedną, chcesz może?
Przytakuję i dziękuję jej pod nosem. Kiedy obserwuję, jak znika za jednym z zakrętów, ktoś podchodzi do mnie. Gdy podnoszę wzrok, orientuję się, że to Vidar, który widocznie skończył już rozmowę.
- Szczęśliwie dla ciebie, komendant nie zdążył przejrzeć raportu. Muszę go poprawić, ale do tego potrzebuję danych lekarza, który zajmuje się poszkodowanymi.
- Oczywiście - uśmiecham się szeroko, wstając z podłogi. - Już się robi.

Doktor Gabriel Moraes ma szeroką, spokojną twarz i spokojny półuśmiech pod siwymi wąsami.  Jego kilt jest poplamiony, a okulary wygięte w jedną stroną nieco bardziej. Nigdy nie pracowałem u jego boku, ale słyszałem z historii innych, że jest miłym i wyrozumiałym człowiekiem. Wydaje się być zadowolony z tego, jakimi pacjentami się zajmuje i śmieje się głośno, gdy streszczam mu historię pomyłki. Może mieć sześćdziesiąt parę lat, bez problemu rozumie całą sytuacje i podaje swoje personalia policjantowi, notorycznie pstrykając długopisem, który trzyma w dłoni. Na pożegnanie klepie mnie po plecach tak mocno, że prawie tracę równowagę.
- No, to powodzenia. Wam obu.
Zostajemy wypchnięci za drzwi i znów lądujemy na korytarzu, tym razem na innym piętrze. Teraz tylko znaleźć się i wrócić do przerażonej Beatriz.
O cholera, mam nadzieje, że Beatriz nikomu nie wygadała tego, co się stało w sali-
- W takim razie- prędki tok moich myśli przerywa głos Vidara, który rozgląda się po korytarzu, poprawiając kurtkę. Już chcę mu odpowiedzieć, kiedy słyszę tupot czyiś stóp i dyszenie. Zza rogu nagle wyłania się Camilla z dwoma kubkami w dłoniach i zdeterminowaną miną na twarzy (choć nie jestem pewien, czy nie jest po prostu zła). A, tak, kawa.
- Tu jesteś! - nagle hamuje tuż przed nami, jakimś cudem udaje się jej zatrzymać centymetry przede mną i nie rozlać nawet kropelki parującego napoju. - Szukałam cię po całym szpitalu! Gdzie ty się szlajasz?
Nie mam ochoty opowiadać jej całej zawiłej historii, więc tylko uśmiecham się, dziękując za kawę. Ona zakłada ciemne kosmyki za uszy i macha na odchodnym, odbiegając w kolejny korytarz.
Przykładam kubek do ust i już po pierwszym łyku czuję, jak mój język płonie. Kawa, nie dość, że jest gorzka jak cholera, to jest niezwykle gorąca. Automatycznie odskakuję i już chcę wołać Camillę, bo zaraz, co to za kawa, kiedy słyszę czyjś syk i podnoszę wzrok.
O, świetnie.
Nie mogę powiedzieć, że Vidar wygląda na zdenerwowanego, ale na pewno nie jest zadowolony z kawy, która właśnie pojawiła się na jego koszuli. Sam nie wiem, co zrobić, ale odkładam kubek na ziemię i wyciągam rękaw fartucha, chcąc nim spróbować choć trochę doczyścić plamę.

Vidar?

niedziela, 10 czerwca 2018

Od Hansini Khan - c.d. Anthony'ego Morena


Kiedy udało mi się wreszcie odwinąć niemal całkowicie już przesiąknięty krwią opatrunek, wyrzuciłam go do kosza na odpadki medyczne, po czym podeszłam do jednej z wiszących na naprzeciwległej ścianie szafek i wyjąwszy z niej wodę utlenioną, podeszłam z powrotem do swojej pacjentki.
- Rana jest mocno zanieczyszczona, więc będę musiała ją przemyć, aby móc ją dokładnie obejrzeć. - zwróciłam się do jej właściciela, jednocześnie łapiąc jej kończynę.
- Rozumiem. - odparł krótko jakby lekko zawstydzony, że sam nie zrobił tego wcześniej.
Po paru sekundach moim oczom ukazało się sporych rozmiarów, głębokie rozcięcie, które na domiar złego przez cały czas obficie krwawiło i zachodziło na jeden z pazurów powodując, iż ten był wyraźnie uszkodzony.
- Nie wygląda to za dobrze. - westchnęłam, wstając. - Jest Pan absolutnie pewien, że nie weszła przypadkiem na szyjkę od butelki?
- Wydaje mi się, że bym to zauważył, ale, jak już wspominałem, zdarzyło się to w wysokiej trawie, więc nie dam za to głowy. - odparł.
- W każdym razie będzie potrzebne szycie i obcięcie jednego z paznokci, a do tego zabiegu muszę ją uśpić, bo z doświadczenia wiem, że mało komu w takich sytuacjach udaje się utrzymać swoje zwierzę. Mam nadzieję, że ma Pan następną godzinę wolną.
- Oczywiście. - zapewnił.
- To dobrze, gdyż do tego typu... - zaczęłam, ale mój wywód został przerwany przez niespodziewane wtargnięcie do gabinetu wysokiego szatyna o roześmianym spojrzeniu zielonych oczu, czyli nikogo innego niż jednego z moich współpracowników, Alejandro.
- Witaj Han, przepraszam, że nie zjawiłem się wcześniej, ale najpierw samochód nie chciał mi za Chiny Ludowe odpalić, a gdy wreszcie pożyczyłem motocykl brata utknąłem w korkach.  - tłumaczył się w ogóle nie zwracając uwagi na to, że nie jesteśmy sami, więc chcąc nie chcąc byłam zmuszona zdać mu kolejny cios swoją odpowiedzią.
- W tej chwili naprawdę mało interesuje mnie powód Twojego spóźnienia, gdyż, jeśli tego jeszcze nie zauważyłeś, jestem zajęta.
- A tak, jasne. - wyraźnie przeszedł do ofensywy. - Mogę Ci się jakoś przydać?
- Owszem, przygotuj zastrzyk nasenny dla tej damy. - tu wskazałam głową dobermana.
- Już się robi, ile ona waży? - to pytanie skierował do blondyna.

< Anthony?> 

Od Cassie Vares

Dzisiejszy dzień był istnym szaleństwem. Ledwo co oddaliśmy do innego ogrodu dwa tygrysy i już przybył mi kolejny podopieczny, małe lwiątko. Miałam ogromne szczęście, że matka nie odrzuciła swojej pociechy i może dorastać przy niej. Tak czy siak, będę musiała je przyzwyczaić do pozostałych opiekunów, karmicieli i reszty ekipy. Po powrocie też nie było lekko. Ojciec kolejny raz zawalił mnie papierami. Dodatkowo nasz ogrodnik miał znowu pretensje o rozkopany trawnik i pogryzione meble. Do łóżka dotarłam grubo po północy.

Następnego dnia miałam wolne, a mój plan na ten poranek był prosty. Wyspać się. Jednak posiadając dwa sporych rozmiarów molosy domagające się uwagi o każdej porze dnia i nocy nie było to możliwe. Kira bez żadnych ceregieli władowała mi się do łóżka. Otworzyłam zaspane oczy i pierwsze co ujrzałam był jej pysk. Obwąchiwała moją twarz, aby po chwili dać mi mokrego buziaka. Zepchnęłam jej cielsko na podłogę obok Hannibala. Skarciłam sukę i podniosłam się do pozycji siedzącej. Spojrzałam na wpatrujące się we mnie psy. Westchnęłam niechętnie, po czym ruszyłam w stronę kuchni. Szybko zjedliśmy śniadanie, ogarnęłam się i zapakowałam psy do jeepa brata. Ten piątek był naprawdę słoneczny i nie zapowiadało się, aby coś poszło nie tak. Dojazd na plażę zajął nam ponad godzinę. Niestety korki były ogromne. Na miejscu założyłam psom kagańce i udałam się bliżej wody. Tam, gdzie zawsze przyjeżdżałam nie było żywej duszy. Daleko od hoteli i sklepów, dlatego ludzie się tu nawet nie zapuszczali. Moi podopieczni zajęli się zabawą, a ja czytaniem książki.

Do domu wróciliśmy wieczorem. Padnięte zwierzaki nie miały już siły na nic. Zostawiłam je na zewnątrz. W willi jak zawsze nikogo o tej porze nie było, poza Ritą. Gosposia nie za bardzo lubiła moje bestyjki. Teraz miałam już chwilę dla siebie. Wzięłam szybki prysznic, zjadłam kolację i przygotowałam się do wyjścia. Miałam ochotę się tylko zabawić, rozważnie lub mniej. Taksówka zawiozła mnie do jednego z barów. To tu mieli najlepsze drinki pod słońcem. Uśmiechnęłam się delikatnie sama do siebie i weszłam. Ku mojemu zdziwieniu nie nie było dużo osób. Bez problemu zajęłam miejsce przy barze i zamówiłam sobie pierwszą kolejkę. Barman uwinął się szybko i już po chwili miałam swoje zamówienie w dłoni. Bez namysłu wyszłam na ogródek i zajęłam jedyny wolny stolik. Odpaliłam papierosa i zaczęłam obserwować pijanych nastolatków. Po chwili pogrążyłam się we wspomnieniach. Przypomniało mi się jak kiedyś też tak spędzałam czas z przyjaciółmi.

- Wolne? - Z zamyślenia wyrwał mnie obcy głos. Spojrzałam w jego stronę.

<Ktoś?>

Od Anthony'ego Morena - c.d. Hansini Khan


Praca na trzy zmiany ma jedną znaczącą wadę, a jest nią całkowite rozregulowanie zegara biologicznego. Właśnie z tego powodu, pomimo iż zaczynałem dziś pracę o czternastej, na nogach byłem już od trzeciej nad ranem. To wręcz niesamowite jak bardzo wydłuża się doba, jeśli wstanie się o poranku. Udało mi się posprzątać cały dom, zrobić zakupy oraz przygotować posiłek, który po powrocie z pracy wystarczy tylko podgrzać. Czasu spokojnie wystarczyło również na zabranie psów na indywidualne spacery połączone z treningami. O ile jednak spacery ze Sierrą i Cliffem minęły względnie spokojnie i przyjemnie, o tyle Coffee miała dziś wyjątkowo zły humor połączony z wyjątkowym pechem.
Począwszy od faktu, iż wykorzystując chwilę mojej nieuwagi wyrwała mi się, niemalże kończąc życie pod kołami przejeżdżającej akurat ciężarówki podczas gdy bezmyślnie przebiegała przez ulicę zwabiona przez jakiś niesamowicie atrakcyjny zapach, przez kompletną niemożność skupienia się nawet na najprostszych zadaniach podczas treningu, aż po rozcięcie sobie łapy za pomocą rozbitego szkła leżącego w trawie. Skaleczenie to okazało się na tyle poważne, że nie udało mi się zatrzymać krwawienia samym opatrunkiem i niewykluczone, że potrzebne będzie szycie zranionej opuszki. W każdym razie powinien to zobaczyć weterynarz. Z tego właśnie powodu zabrałem Coff do najbliższego gabinetu weterynaryjnego. Co prawda był on jeszcze zamknięty, jednak wkrótce pojawiła się lekarka niosąc w transporterze kota. Dla Coffee było to zdecydowanie za dużo i suka zaczęła wyrywać się całkowicie ignorując ranną łapę. Na szczęście jednak udało mi się ją uspokoić i kiedy nadeszła nasza kolej, weszliśmy do gabinetu. Gdy wyjaśniłem lekarce co nas tu sprowadza i założyłem Coff kaganiec, kobieta zaczęła zdejmować opatrunek znajdujący się na rozciętej łapie.

<Hansini?>

Hannibal

https://i.pinimg.com/originals/d3/45/99/d34599b3d6fc84a48703e60fc74b5989.jpg 

Imię: Hannibal
 Płeć: Pies
 Krótki opis: Hannibal jest dumnym dwuletnim przedstawicielem rasy cane corso. Cas dostała go od swojej ciotki, która prowadzi hodowlę tych psów. Dziewczyna przez lata obcowała z tymi psami, więc wie jak sobie z nimi radzić. Zwierzak ma wrodzoną chęć do dominacji. W domu i każdej możliwej chwili jest ona gaszona. Jednak nie zawsze udaje się nad tym zapanować. Najgorzej jest kiedy Hannibal spotyka się z innymi samcami. Wyszkolony został na psa obronnego. Sam jego wygląd potrafi skutecznie odstraszyć intruza. Hannibal jest psem odważnym i nie boi się nowych wyzwań. Niezwykle inteligentne i posłuszne zwierzę. Atakuje tylko sprowokowany, nigdy bez ostrzeżenia. Nie jest agresywny, jeśli nie musi. Ma niezliczone pokłady energii. Jeśli nie jest ona w jakiś sensowny sposób spożytkowana, będzie rozładowywał ją na niszczeniu różnych przedmiotów. Niestety nie był socjalizowany z dziećmi i nikt nie wie jakby zachował się w ich otoczeniu. Pies wie doskonale ile ma siły, zdaje sobie sprawę z możliwości oraz wie na co może sobie pozwolić przy Cassie.
Właścicielka: Cassie Vares

Kira

https://i.pinimg.com/564x/2c/23/ab/2c23ab42627ff15a685d3dc3962de1ec.jpg

 Imię: Kira
Płeć: Suka
Krótki opis: Kira jest dumną czteroletnią przedstawicielkę rasy doga argentyńskiego. Cas kupiła ją z prestiżowej hodowli, jej rodzice i reszta rodziny były znakomitymi psami polującymi. Dlatego nie ma co się dziwić, że suczka ma niezwykle silny instynkt łowiecki. Jednak niestety zupełnie nie nadaje się na polowania. Przysparza jednak dużo problemów dziewczynie, ponieważ musi jej pilnować przy wszystkich małych zwierzętach. Dla niej nie ma znaczenia czy goni zająca, kota czy yorka. To co ucieka musi złapać. Wyjątkiem są podopieczni Cas. Suka do wszystkich młodych podchodzi niezwykle troskliwie niczym matka. Niestety sama nigdy nią nie będzie, bo odbyła zabieg sterylizacji. W stosunku do obcych psów i ludzi jest nieufna i zdystansowana. Czasami potrafi być naprawdę uparta, jednak stanowczość właścicielki nie pozwala, aby zaczęła rządzić. Przy bliższym poznaniu okazuje się naprawdę przyjacielską i kochaną psiną. Kira uwielbia być przytulana i głaskana. Potrzebuje bardzo dużej ilości uwagi, kiedy jej się nie zapewni lub jest znudzona, zaczyna rozrabiać. Najczęściej jej ofiarami są trawnik, zabawki, meble itp. Dziewczyna jest jedyną osobą, która może wydawać jej polecenia. Jest dla niej niezwykle uczuciowa i wierna. Gotowa oddać za nią życie. Ma bardzo dobrze rozwinięty zmysł węchu i słuchu. Odbyła kilka szkoleń dla psów obronnych. Z reguły jest cichym psem i szczeka, kiedy musi. Kiedy uważa, że coś jej albo bliskim zagraża, może zaatakować bez ostrzeżenia.
Właścicielka: Cassie Vares

Cassie Vares

Żyj jakby jutra miało nie być.
NN

 http://cdn.playbuzz.com/cdn//bb0408b1-0e47-4f11-8e8a-a2418d6fea77/f8d5c639-72b9-486b-96f0-71a9edc6c3c2.gif
 
Rodzice nazwali ją Cassie. Od swojego pełnego imienia znacznie bardziej woli swoją ksywkę Cas. Często nawet tak się przedstawia. Vares
   Klasa wyższa | Od prawie trzech lat zajmuje się opieką i wychowaniem dużych kotów z ogrodów zoologicznych. Dodatkowo raz na jakiś czas pomaga w księgowości w hotelu ojca.
  25 lat | 28.02.
Estonka | Tallinn
 Głos: Little Sis Nora

 Charakter: Zacznijmy od tego, że Cas nie ma najmniejszych problemów z przystosowaniem się do każdej sytuacji. Zawdzięcza to swoim rodzicom. Oni nauczyli dziewczynę, że na wszystko trzeba sobie zapracować. Wie czym jest ciężka praca, nawet bardzo dobrze. Dziewczyna nienawidzi wysługiwania się innymi. Jak ma coś zrobić to zrobi to sama. Zdarza jej się jednak prosić o pomoc, bo w końcu nie jest Bogiem, tylko zwykłym człowiekiem. Dziewczyna znakomicie zna zasady savoir vivre. Wie jak zachować się na wystawnym przyjęciu wśród największej elity. Z drugiej strony czuje się tak samo dobrze w barze z kuflem piwa w ręku. To samo jest u niej językiem. Może wypowiadać się jak prawdziwa dama, a za chwile może zacząć rzucać mięsem. Najczęściej podczas kłótni nie zacznie na Ciebie krzyczeć. Zacznie wtedy mówić wybitnie spokojnym, opanowanym, cichym i beznamiętnym tonem. Taki ton głosu wyjątkowo irytuje ludzi. Spokojnie, Cas też potrafi krzyczeć, bardzo głośno krzyczeć. Większość osób ocenia ją po wyglądzie. Uważają, że wszystko załatwia sobie ładną buźką i znajomościami. Jednak jej iloraz inteligencji jest znacznie większy niż jej rówieśników. Bo w końcu mało kto zna fizykę i matematykę na poziomie rozszerzonym. Często od swoich rodziców słyszy, że sprytna z niej bestia. W mgnieniu oka może wymyślić jakiś plan. Ma masę pomysłów, nie zawsze są one dobre. Często pakuje się w kłopoty, z których wyciąga lekcje. Jednak nie zawsze w pozytywnym słowa tego znaczeniu. Lubi, kiedy coś się dzieje, siedzenie na tyłku zdecydowanie nie jest dla niej. Niekiedy wydaje się jakby miała niezdiagnozowane ADHD. Spokojnie, to są tylko podejrzenia innych i nie ma tej choroby. Często pomaga innym, sprawia jej to przyjemność. Z chęcią zapoznaje nowe osoby. Lubi rozmawiać z normalnymi osobami. Gardzi każdym, kto się wywyższa, notorycznie kłamie czy nawet jest zapatrzonym w siebie snobem. Sama nie ma żadnej z wcześniej wymienionych cech i nie zamierza otaczać się takimi ludźmi. Każdy, kto wchodzi z nią na wojenną ścieżkę nie zazna spokoju. Cas będzie dogryzała takiej osobie na każdym kroku. Ona naprawdę potrafi być wredna i chamska. Nieraz doprowadziła do sytuacji, kiedy doszło do rękoczynów. Może i nie bije się niczym Bruce Lee, ale obić buźkę komuś potrafi. Niczego nie żałuje, bo życie jest za krótkie, aby rozpamiętywać co było kiedyś. W końcu nikt z nas czasu nie cofnie i rozdrapywać starych ran nie ma sensu. Nie obchodzi jej zdanie innych ludzi, spokojnie można powiedzieć, że wszystko spływa po niej jak po kaczce. Zawsze robi to, co chce i kiedy chce. Uważa, że zasady urzędowe powstały po to, aby je łamać, bo przecież inaczej nie miałoby sensu, aby istniały. Spokojnie, ma swój mały kodeks zasad, którymi się jednak w życiu kieruje i ich nie złamie. Są one znane tylko jej. Nie da się przewidzieć i powiedzieć co siedzi w jej głowie. W każde chwili może coś zrobić, czego byś się po niej nie spodziewał. Wie dobrze, że podoba się wielu mężczyznom i nie stara się tego ukryć. Nie da sobą manipulować żadnemu kobieciarzowi ani innemu Alvaro. Teksty typu Bolało jak spadłaś z nieba? prędzej wywołają u niej salwę śmiechu niż najmniejszy zachwyt. Nienawidzi kontroli, każde próby tego typu spotykają się z ogromnym uporem, którego osioł by się nie powstydził. Nigdy się nie poddaje, zawsze dąży do celu. Jest szczera, lojalna, wierna i honorowa, te cechy są dla niej największą wartością. Szczera aż do bólu. Czasami prędzej coś powie niż pomyśli.
Aparycja: Pierwsze co zauważysz to burza czarnych włosów. Są one gęste i jedwabiście gładkie, sięgają jej za łopatki. Nie są one idealnie proste, na końcach ma delikatne fale. Ładna buzia bez najmniejszych blizn, krost czy innych skaz. Oczy są niezwykle wyjątkowe. Tęczówki mają barwę ciemnobrązową. Spoglądając w nie, zobaczysz swego rodzaju błysk. W jej spojrzeniu zobaczysz ciekawość, niewinność i chęć do ciągłych przygód. Uśmiech jest zniewalający. Każdy zna go bardzo dobrze, ponieważ często się uśmiecha. Ma pełne usta, ludzie nie mogą uwierzyć, że są one naturalnie takie. Przejdźmy nieco niżej, a dokładniej do tułowia. Jeśli już chcesz wiedzieć, to Cas ma biust. Jest on jędrny, zdecydowanie to duża miseczka C. Dziewczyna ma zdecydowanie talię osy i płaski brzuszek. Żadna fałdka nie wystawała i wystawać nie będzie. Jest to efektem tego, że dużo ćwiczy. Z taką sylwetką nikt się nie rodzi, a jak ktoś tak twierdzi to kłamie. Długie nogi to już zasługa genów. Nie są one grube ani chude. Takie w sam raz. Bo kto chciałby się patrzeć na jakieś patyki? Tak też ma na czym siedzieć. Płaskiego tyłka nie ma, ale do Kim Kardashian jest jej bardzo daleko. Tatuaże nie zdobią jej ciała choć bardzo by chciała. Mówiąc w skrócie ma kobiecą sylwetkę i praktycznie każdy facet się odwróci na jej widok. Mierzy sto sześćdziesiąt osiem centymetrów, a waży pięćdziesiąt pięć kilo. Jak to mówią, małe jest piękne. Może i nie wygląda na zabijakę, ale potrafi wyrządzić niezłą krzywdę. Cassie jest silna, ale nie ma zamiaru tego pokazywać na każdym kroku. Nie ma określonego stylu ubierania się. Czuje się tak samo dobrze w sukni balowej, jak i luźnych dresach. Zresztą we wszystkim i tak wygląda nieziemsko kobieco. Maluje się tylko w wyjątkowych okolicznościach, ale nawet wtedy subtelnie.
Partner: Aby się w kimś zakochać potrzeba czasu. Zauroczeniami się nie przejmuje, bo to tylko chwilowe.
Rodzina: Najważniejszymi osobami w życiu dziewczyny są rodzice i rodzeństwo.
- Matka - Olga Vares z domu Siergiejew. Kobieta pochodzi z Rosji. Jej cała rodzina ma silną pozycję w tamtym kraju. Ojciec Olgi występował w chórze Aleksandrowa, a jej matka była jedną z najsłynniejszych baletnic. Sama Olga ukończyła elitarną szkołę baletową i została primabaleriną. Jeździła po świecie i występowała razem z najlepszymi. Podczas takiego wyjazdu poznała Otta. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Ich znajomość potoczyła się bardzo szybko. Rok po poznaniu wzięli ślub, a po kolejnym roku na świat przyszedł ich syn Borys. Pięć lata później na świat przyszła Cassie i jej siostra bliźniaczka Laura. Po narodzinach pierwszego dziecka Olga zostawiła swoją karierę i poświęciła się rodzinie. Swoje dzieci wychowała na porządnych ludzi. Zawsze pilnowała, aby niczego im nie zabrakło. Chętniej od pieniędzy dawała im swoją miłość. Uważa, że dobrze postąpiła wychowując swoje pociechy w szacunku do ludzi i pieniędzy. Za każde przejawy chciwości, arogancji i wywyższania się surowo karała Cas, Laurę i Borysa. Mają oni do niej ogromny szacunek. Ich kontakty są bardzo zażyłe i wyglądają jak przyjacielskie. Jest dość szaloną kobietą. Ma czasem zwariowane pomysły.
- Ojciec - Otto Vares. Pochodzi z Norwegii. Od wielu lat jego rodzina prowadzi sieć hoteli i restauracji. Po śmierci jego ojca to on przeją wszystko. Żaden z lokali nie ma mniej niż pięć gwiazdek. Odwiedzają je elitarne grupy. Swoją aktualną małżonkę i miłość swojego życia poznał, właśnie kiedy podczas jednej z tras gościła w jednym z jego hoteli. Zakochali się w sobie od razu. Rok po spotkaniu się z nią ożenił, a po kolejnych dwunastu miesiącach na świat przyszedł ich syn Borys. Kiedy chłopak się urodził, mężczyzna przyjął na wspólnika swojego młodszego brata Andreasa. Otto dzięki temu zyskał znacznie więcej czasu dla siebie i mógł go poświęcić rodzinie. Po pięciu latach na świat przyszły Cassie i Laura. Nigdy nie dał odczuć dzieciom, że praca jest od nich ważniejsza. Wręcz przeciwnie, to dla nich mógłby ją zostawić. Kocha swoją rodzinę ponad życie i okazuje im to na każdym kroku. Razem z Olgą nauczył swoje pociechy, że pieniądze nie rosną na drzewach i na wszystko trzeba sobie zapracować. Jest on ciepły i opiekuńczy, ale z drugiej strony potrafi być naprawdę stanowczy. Jest opanowany i raczej zdystansowany.
- Brat - Borys Vares. Starszy o pięć lat od Cas. Od pięciu lat pracuje w jednej z restauracji należących do jego rodziny. Bardzo pracowity. Borys jest ambitnym młodym i bardzo przystojnym mężczyzną. Mimo pracy ciągle się uczy. Cas jest jego oczkiem w głowie. Może zabrzmi to dość niemiło, ale woli ją od Laury. Ma masę pomysłów. Jak na swój wiek jest bardzo poważny. Cassie uważa, że przez to jest nudny. To on ma jednak największy wpływ na swoją siostrę. Jego słowo jest dla niej czasami ważniejsze od rodziców. Potrafi walczyć o swoje zdanie, jednak nigdy nie używał siły. Lubi doradzać innym i jest w tym dobry.
- Siostra - Laura Vares. Jest młodsza od Cassie o dziesięć minut. Wycofana i bardzo nieśmiała osóbka. Woli słuchać niż mówić. Najinteligentniejsza z rodzeństwa. Jest istnym geniuszem matematycznym. Bardzo dużą uwagę przykłada do tego, jak inni ją widzą. Nigdy nie zrobiła czegoś wbrew rodzicom. Zawsze im przytakiwała. Laura to skromna dziewczyna. Ubiera się nienagannie i tak się zachowuje. Czasami można powiedzieć, że jest chodzącą oazą spokoju i nic nie jest w stanie wytrącić go z równowagi. Słabo dogaduje się z rodzeństwem ze względu na ich charaktery. Zdecydowanie woli ciszę i spokój.
Zainteresowania: Ojciec zaszczepił w niej miłość do przyrody i polowań. Spotkała się oczywiście na swojej drodze z falą krytyki. Bo jak można spokojnie patrzyć jak ktoś zabija bezbronnego dzika czy innego jelonka. Ci ludzie oczywiście nie znają się na czymś takim jak zachowanie równowagi w przyrodzie. Nasza Cas zdaje sobie z tego świadomość. Matka za to zaszczepiła w niej zamiłowanie do przygód i tańca. Z baletu trafiła na gimnastykę. Oczywiście te dwie dyscypliny towarzyszą jej do dziś. Od ósmego roku życia ćwiczy boks. Nie jest w tym najlepsza, ale lubi to robić. Interesuje się również motoryzacją, Cas nie boi się ubrudzić. Sama potrafi naprawić jakieś drobne usterki w swojej maszynie. Często można spotkać ją na torze motocrossowym. Biorąc pod uwagę fakt, że dziewczyna lubi adrenalinę. Ba, ona ją kocha nad życie! Uwielbia skakać ze spadochronem i akrobacje powietrzne. Jak ma ochotę, uprawia parkour i wspinaczkę. Zimą jeździ na snowboardzie. Jazda na deskorolce i rolkach nie jest aż tak ekscytująca, ale potrafi. Największą satysfakcję sprawia jej slacklining. Bardziej z przyziemnych zainteresowań jest śpiewanie, szkicowanie i nauka. Bardzo lubi matematykę i fizykę. Często biega i spaceruje. Gry komputerowe nie są jej obce. W realnym świecie gra w piłkę ręczną. Poza tym bardzo lubi czytać.
Telefon: LG G7 ThinQ Niebieski
Pojazd: Dziewczyna jest dumną posiadaczką dwóch jednośladów i jednego samochodu. Na swoich maszynach nigdy nie oszczędzała i brała je z najwyższej półki. Najnowszym nabytkiem jest Enduro Beta RR 390 4T MY 2018 DK, który dostała na swoje 25. urodziny. Drugim oczkiem w głowie jest Suzuki GSX-R 750. Po mieście zazwyczaj porusza się samochodem marki Mercedes Benz.
 Inne zdjęcia: Brak.
Upomnienia: Brak.
Zwierzęta: 
*Hannibal
Pozostałe inf.:
- Cas jest zakochana w horrorach, ponieważ lubi się bać. Bardzo lubi oglądać filmy i czytać książki. Nie pogardzi też dobrym dziełem z gatunku psychologii. Nienawidzi romantycznych komedii.
- Jest niezwykle wygimnastykowana. Bez problemu zrobi szpagat czy salto w tył.
- Ćwiczy boks.
- Zna się na udzielaniu pierwszej pomocy i medycynie. Ukończyła liceum medyczne.
- Cassie razem z ojcem często jeździła na polowania. Umie strzelać i ma do tego talent. Jest Dianą. (Dla tych którzy nie wiedzą. Diany to kobiety polujące, bo jakby to brzmiało chce zostać myśliwą?)
- Za słodycze jest gotowa zabić.
- Bawiła się kiedyś w fotomodelkę. Jednak nie sprawiło jej to większej satysfakcji i zostawiła to. Jednak ciągle przysyłają jej propozycje do kolejnych sesji.
- Chodziła na kurs samoobrony. Umie zadbać o siebie.
- Bardzo lubi tańczyć.
- Kocha wszystkie zwierzęta, wyjątkiem są pająki. Tych włochatych bestii nienawidzi z całego serca.
- Zna język ogólny, niemiecki, angielski, francuski i holenderski.
- Umie prowadzić samochód i motocykl.
- Uwielbia śpiewać.
- Lubi chodzić na dyskoteki czy nawet do baru. Od czasu do czasu sobie wypije. Pali.
- Mimo że pochodzi z obleśnie bogatej rodziny, nie zachowuje się jak bananowe dziecko. Wręcz przeciwnie, odrzuca wszelkie najdroższe rzeczy, które dają jej rodzice. Ma przeciętny telefon, ciuchy itp. Żodyn się nie domyśli, jaki ma status majątkowy, żodyn.
- Ma czasem naprawdę szalone pomysły.
- Jej ulubionymi przedmiotami w szkole zawsze była matematyka i fizyka. Oczywiście, aby się nie nudziła, musiały być na poziomie rozszerzonym. Zna się też na chemii.
- Może nie jest drugim Picasso, ale szkicować potrafi.

Właścicielka: Arioch_ (howrse)

sobota, 2 czerwca 2018

Od Liama Watsona

Dzisiejszego ranka, jak zresztą prawie w każdy zwykły dzień, obudziły mnie pierwsze promienie Słońca wpadające do mojego, położonego po stronie północnej, pokoju. Co prawda do budzika została mi prawie godzina, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, że i tak nie uda mi się ponownie zasnąć, więc przeciągnąłem się lekko i, ku oburzeniu leżącej koło moich nóg kotki, powstałem do pozycji całkowicie wyprostowanej. Następnie, w trosce o dobro pozostałych domowników, wyłączyłem owe urządzenie i, zaścieliwszy uprzednio łóżko, poprzedzany przez zwierzaka, zszedłem na palach do kuchni, gdzie wsypałem mu karmę do miski, po czym, postanowiwszy wykorzystać to, że chwilowo jestem szczęśliwym właścicielem pustej łazienki (co w domu, w którym funkcjonuje oprócz Ciebie jeszcze szóstka innych osób jest rzeczywiście godne podkreślenia), udałem się pod prysznic. Nim zdążyłem jednak choćby pomyśleć o ogoleniu się, usłyszałem pukanie do drzwi i lekko zniecierpliwiony głos Sheere:
- Możesz się trochę pośpieszyć?
Zamiast odpowiedzieć, odstawiłem wszystko na dawne miejsce i udałem się z powrotem do pomieszczenia kuchennego w celu przygotowania śniadania dla siebie i rodzeństwa.
Po zakończeniu tego precedensu, skierowałem się do części mieszkalnej przeznaczonej dla mego jedynego brata, który wciąż nie był w stanie wymyślić takiego sposobu witania nowego poranka, który nie uwzględniałby mojej osoby. Zresztą mogłem być prawie pewny, że z Krainy Morfeusza nie sprowadziłby go nawet wybuch bomby tuż koło naszego domu, toteż musiałem pogodzić się ze stwierdzeniem, że to ja po śmierci rodziców stałem się dla niego męskim odpowiednikiem greckiej bogini Eos. I tym razem ściągnąłem z niego koc jednocześnie gilgocząc go po brzuchu, co jak zwykle wywołało z jego strony radosną salwę śmiechu.
- Najwyższa pora wstawać! - oświadczyłem, będąc pewny, że zdążył się rozbudzić. - Nie możemy przecież pozwolić by nasze szanowne damy czekały na nas z posiłkiem.
- Czy to rzeczywiście konieczne...? - spytał, próbując przewrócić się na drugi bok, przed czym powstrzymałem go nieznacznym chwytem za ramię.
- Oczywiście, w dodatku dzisiaj zaczynam wcześnie zajęcia, więc muszę Cię jak najszybciej zaprowadzić do szkoły.
- Ale przecież... - znowu próbował ze mną pertraktować.
- Daj spokój Aurelio, wiesz równie dobrze jak ja, że tak dyskusja nie ma żadnego sensu.
- Niestety... - westchnął ciężko i powoli zwlókł się z posłania.

***

Kiedy po około pół godzinie wszyscy byliśmy jakimś cudem gotowi do wyjścia, złapałem torbę z potrzebnymi mi na najbliższe godziny materiałami, klucze i komórkę, po czym wraz z sześciolatkiem skierowałem się w kierunku centrum.

***

Kolejne siedem godzin spędziłem próbując przekazać choć część swojej wiedzy z zakresu historii i filozofii różnych epok i kierunków niewiele ode mnie młodszym studentom. Oczywiście doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że część z nich uważa choć jeden z wykładanych przeze mnie przedmiotów za zupełną stratę czasu i w ich trakcie robi coś zupełnie innego lub oddaje się własnym myślom, lecz dopóki udawało im się mimo wszystko zaliczać wymagany materiał, a także nie zasypiać, ignorowałem to, pamiętając, że jeszcze niedawno sam nie byłem o wiele lepszy od nich, a i tak dobrnąłem tu, gdzie jestem aktualnie. 
W końcu jednak ta część poranka i popołudnia bezpowrotnie minęła, a ja zamierzałem udać się z powrotem do domu, aby trochę odpocząć przed kolejną pracą.

***

Niestety, gdy tylko dotarłem w jego okolice, mój wzrok przykuła karetka i dwie sylwetki przy niej stojące, z których jedną na pewno była Cynthia, a drugą ratownik medyczny lub ktoś w tym rodzaju. Natychmiast domyśliłem się, że komuś z mojej rodziny musiało przytrafić się coś złego pod moją nieobecność, więc resztę drogi pokonałem biegiem, a pierwszym co wyrzuciłem z siebie, gdy się zatrzymałem były słowa skierowane do dziewczyny:
- Co tym razem zmajstrowaliście?!
- Nic, ale... - tu zawahała się chwilę jakby nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. - ... Aurelio dostał jakichś dziwnych drgawek, podczas których...
Dalsze jej słowa zbyłem machnięciem ręki widząc, że jest zbyt zdenerwowana, by móc normalnie myśleć.
- W takim razie już chyba wiem, co się stało... Idź do środka i nie wychodź stamtąd do przyjścia Kleopatry albo Sheere. Ja rozmówię się z tym panem. 
Ma siostra z wyraźną ulgą oddaliła się, a ja, próbując za wszelką cenę zachować jasność umysłu, zwróciłem się do sanitariusza:
- Sądzę, że to mógł być pierwszy atak epilepsji, bo ta występowała już o naszego ojca.

<Anthony ?>

piątek, 1 czerwca 2018

Od Vidara Maleva - c.d. Hendrika Sørensena


Przez dłuższą chwilę stałem z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy zbyt zszokowany tym, co przed chwilą usłyszałem by móc w jakikolwiek sposób zareagować. Co prawda czułem wyraźnie narastającą w moim wnętrzu wściekłość, która niczym magma wulkaniczna szukała ujścia, ale zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że gdybym dał jej się tak po prostu ponieść, zostałbym oskarżony o napaść na pracownika mundurowego, z czego nawet mój szef nie byłby już w stanie mnie w żaden sposób wybronić, nieważne jak bardzo nieodpowiedzialny człowiek do tego doprowadził, na czym ze względu na fakt, że od razu  raz na zawsze straciłbym możliwość zatrudnienia w zawodzie i widywania synka z pewnością mi nie zależało. Wziąłem, więc tylko kilka głębokich oddechów z przymkniętymi oczami, po czym, wbijając najbardziej chłodne spojrzenie na jakie mnie było stać w mężczyznę, oświadczyłem metalicznym tonem, przechodząc przy okazji na oficjalny tok rozmowy:
- Jeśli mam być do końca z Panem szczery, to zdążyłem się już czegoś podobnego domyślić po Pana wczorajszym dziwnym zachowaniu i podsunięciu mi wizytówki usług fotograficznych.
- Czyli jednak Pan ją zauważył...
- Oczywiście, że tak. Zawsze mam zwyczaj przeglądania wieczorem wszystkiego, co może mi umożliwić posuwanie dalej śledztwa, nad którym obecnie pracuję.
- Mogę spytać czemu w takim razie zawdzięczam fakt, że nie zdemaskował mnie Pan wcześniej? - zaindagował wyraźnie się odprężając.
- Cóż... Mój ojciec, będący psychiatrą, stwierdził, że wśród lekarzy takowe pomyłki są czymś w rodzaju normy, więc postanowiłem zrzucić ten fakt na karb całego zamieszania na miejscu zbrodni.
- W takim razie to, że jestem uratowany zawdzięczam także i jemu. - podsumował.
- Powoli, jeszcze nie jest to takie pewne. - ostudziłem jego entuzjazm, czując przynajmniej trochę satysfakcji z tego, że mogę go potrzymać w niepewności przez kolejne kilkadziesiąt sekund. - Nie powiedziałem przecież, że nie zgłoszę nigdzie tego, że utrudniał Pan przeprowadzanie przeze mnie czynności służbowych poświadczając poniekąd nieprawdziwe dane o sobie.
- Ale chyba za okoliczności łagodzące można uznać fakt, że się przyznałem. - znów zaczął się obawiać o własną przyszłość.
- Zgadza się i to tylko rzeczywiście powstrzymuje mnie od wniesienia oskarżenia przeciwko Panu.
- Nawet nie zdaje sobie Pan sobie sprawy z tego jak cudownie dla mnie to słyszeć! - wykrzyknął nawet nie próbując ukrywać swego entuzjazmu, co spowodowało, że po raz pierwszy od samego początku musiałem się chociaż trochę uśmiechnąć.
- Z tym, że wciąż pozostaje jeden mały, ale dość poważny problem, a właściwie dwa. Po pierwsze: potrzebuję wszelkich namiarów na LEKARZA, który obecnie zajmuje się interesującymi nas poszkodowanymi.
- To się da załatwić bardzo szybko.
- Drugim jest natomiast fakt, że zdążyłem już oddać raport z wczorajszego dnia do przejrzenia komendantowi. Jeśli jednak będzie Pan miał szczęście, to jeszcze go nie przeczytał. Aby się tego dowiedzieć muszę jednak wykonać jeden telefon.
Nie czekając na jego odpowiedź i chcąc za wszelką cenę uniknąć ponownego naruszenia przez niego swojej przestrzeni osobistej, wyciągnąłem z kieszeni munduru komórkę i, wybrawszy odpowiedni numer, udałem się najszybciej jak mogłem w mniej zaludnioną część korytarza.

<Hendrik?>

Od Vidara Maleva - c.d. Tãnii Arves

POPRZEDNIE OPOWIADANIE

- Rozumiem... - westchnąłem lekko zaskoczony, że dziewczyna nie była w stanie wnieść do śledztwa, którym akurat się zajmowałem nawet najdrobniejszego szczegółu jakim chociażby byłaby informacja, czy jej pracodawca żył jeszcze, gdy u niego była. Cóż...trzeba będzie w takim razie zdać się na wyniki pobranej z jego domu krwi, mogących pomóc nam w ustaleniu przybliżonej daty jego zamordowania, co z pewnością potrwa kilka dni. Próbując nie dać tego po sobie poznać, spuściłem na chwilę wzrok na ułożony na kolanach notatnik, po czym rzuciłem kolejne rutynowe zdanie. - Proszę sobie przypomnieć co robiła Pani od tamtego... - nim udało mi się dokończyć, do środka wtoczył się pijany niczym Meserszmit mężczyzna, a zaraz za nim weszła wyraźnie zdenerwowana Samantha.
- Dar, przepraszam. Próbowałam go przytrzymać na zewnątrz, ale wyrwał mi się. 
Po tych słowach oparła się o ścianę odwrócona do nas plecami, jakby wstydząc się za swoją nieudolność i bojąc się mojej reakcji. Prawdę powiedziawszy nie mogłem się jej dziwić, przecież jako policjantka powinna znać wszystkie możliwe chwyty pozwalające jej na wymuszenie uległości na ludziach. Wiedząc jednak z własnego doświadczenia do czego jest zdolny otumaniony od co najmniej kilku dni alkoholem umysł, powstałem z kanapy i, kładąc jej delikatnie rękę na ramieniu, oświadczyłem:
- Już dobrze, nie ma o czym mówić. Właściwie i tak zmierzałem do końca.
- Czyli coś jeszcze Ci zostało... - zauważyła, rzucając mi szybkie spojrzenie.
- Owszem, ale najważniejsze informacje zostały pozyskane.
Odpowiedź kobiety utonęła w głośnym trzasku rozbitych o ścianę tuż koło naszej dwójki szklanek, czego oczywiście nie mogłem tak pozostawić, toteż zwróciłem się ledwie dosłyszalnym szeptem do mojej współpracowniczki:
- Wyprowadź przesłuchiwaną na zewnątrz i zapytaj ją w radiowozie o to, co robiła od poniedziałku, a ja w tym czasie postaram się uspokoić tego jegomościa oraz uświadomić go jaka kara grozi mu za nawet nieumyślne zaatakowanie stróża prawa na służbie.

<Tãnia ?>