czwartek, 24 maja 2018

Od Vidara Maleva

Jako, że od ponad miesiąca w komisariacie, w którym pracowałem panował brak jakichkolwiek głębszych emocji spowodowany faktem, że w okolicznych dzielnicach jakoś nikt nie kwapił się do na tyle poważnego łamania prawa, aby zainteresować nasz wydział, domyślałem się, że i dzisiaj będę skazany jedynie na przeglądanie dokumentacji z dawno już odłożonych do umieszczonego w piwnicy pomieszczenia przypominającego bibliotekę, tyle, że zamiast książek były umieszczone w nim, najczęściej grube, teczki wypełnione po brzegi zapisami zeznać i relacji świadków, śledztw. Jakież, więc było moje zdziwienie, gdy niemal od wejścia usłyszałem melodyjny  i podniecony głos jednej z moich współpracownic, Samanthy:
- Vidar, wreszcie jesteś!
- Dla mnie też niezwykle miło Cię widzieć. - odparłem, próbując udać, że niczego nie zauważyłem.
Swoją drogą chyba w ogóle mi to nie wyszło, gdyż dziewczyna roześmiała się i, zarzuciwszy do tyłu swoje brązowe, kręcone, zebrane w koński ogon włosy, oświadczyła:
- Przestań się przede mną zgrywać, dobrze wiem, że tak naprawdę nie możesz się doczekać, abym powiedziała Ci, czym mamy się zajmować w najbliższym czasie!
- Rozgryzłaś mnie. - przyznałem, zdejmując z siebie mokrą od deszczu kurtkę i chowając ją do swojej szafki, skąd natomiast wyciągnąłem mundur.
- Otóż nie dalej niż przed kwadransem dostaliśmy zgłoszenie od jakiejś roztrzęsionej kobiety, która poinformowała nas, że kiedy weszła do mieszkania swojego syna, ujrzała mnóstwo krwi na ścianach i podłodze oraz kawałki jakiegoś sznurka. Oczywiście od razu domyśliła się, że musiało mu się przydarzyć coś strasznego, ale nigdzie nie mogła go odnaleźć.
- Chciałaś powiedzieć odnaleźć ciała denata. - poprawiłem ją odruchowo.
- Tylko ją cytuję. - odparła wyraźnie urażona.
- Jasne, po prostu po tylu latach tutaj ma się wykształcone pewne odruchy bezwarunkowe. - wytłumaczyłem się.
- Mówisz tak jakbyś spędził tu całą wieczność uganiając się za trupami. - stwierdziła, krzyżując ramiona na piersi.
- One przynajmniej nie są już w stanie mi zaszkodzić... - mruknąłem ledwie dosłyszalnie, wchodząc do przebieralni, gdzie zamierzałem nałożyć na siebie służbowe ubranie.
Kiedy tylko to zrobiłem, oboje udaliśmy się po broń, po czym ona skierowała się do garażu w celu wyprowadzenia z niego jednego z radiowozów, a ja po oba moje psy przebywające w boksie obok budynku. Podejrzewałem bowiem, że tym razem będą miały dużo roboty.

***

Gdy po około godzinie jazdy znaleźliśmy się pod wskazanym adresem,  pierwszym, co musieliśmy zrobić było zmuszenie zgromadzonych gapiów do odejścia z potencjalnego miejsca zbrodni. Tę kwestię wziąłem na siebie, podczas gdy moja koleżanka po fachu montowała wszędzie żółtą taśmę mającą zapewnić nam swobodę działania.
- Proszę się odsunąć i nie utrudniać nam pracy! - rzuciłem rozkazująco w stronę tłumu.
Większość z nich rzeczywiście się odsunęła, ale kilku wciąż stało jakby zafascynowanych tym, co rozgrywało się przed ich oczami, czego prawdę powiedziawszy w ogóle nie rozumiałem. Przecież do tego typu widoków trzeba się zwykle długo przyzwyczajać. Nie chcąc używać przeciwko nim siły fizycznej, przepchnąłem się z powrotem do auta i, otworzywszy bagażnik, wyprowadziłem z niego swego wilczaka, do którego rzuciłem krótką komendę:
- Do nogi!
Kiedy Manam ją wykonał, przypiąłem mu smycz i udałem się prosto w stronę ostatnich fanatyków, co, jak zawsze wystarczyło, aby czmychnęli na tyle daleko, bym nie musiał się nimi więcej zajmować zapewne myśląc, że sprowadziłem ku nim dziką bestię. W końcu mało kto przyglądał mu się na tyle dokładnie, aby móc upewnić się, że w rzeczywistości to zwykłe zwierzę domowe, a nie wilk. Po tym krótkim występie, zamknąłem go z powrotem i dołączyłem do Sam.
- Czy ktoś jeszcze oprócz matki spędzał u niego ostatnio czas? - postawiłem pierwsze ważne dla mnie w chwili obecnej pytanie.
- Owszem, dwudziestokilkulatka nazwiskiem Arves sprzątała u niego dwa razy w tygodniu, ale szczerze wątpię, aby miała dostatecznie dobry motyw i tyle samozaparcia by zrobić coś tak drastycznego. - potwierdziła, nakładając ochronne rękawiczki.
- Być może, lecz zasady to zasady i nawet kogoś w ogóle niepodejrzewanego na pierwszy rzut oka, musimy przesłuchać. - przypomniałem jej, robiąc to samo, co ona.

< Tãnia Arves ?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz